czwartek, 1 grudnia 2011

Tajemnica Kamienica



Poruszone dogłębnie błoto, nie mogło sobie zdawać sprawy z tego co za chwilę je czeka. Do tej pory, spokojnie obserwowało purpurowe od zachodzącego słońca niebo. Niebo na którym stary góral wyczytałby, że przez najbliższych kilka dni będzie świecić słońce, pogoda będzie przyjemna, może czasami za ciepło lecz do wytrzymania. Idealne warunki by zastygnąć w miejscu w bliżej nieokreślonym kształcie namalowanym przez deszcz. Marzenia ściętej głowy – pomyślało w chwili gdy czarny bucior wdeptał je w ziemię. Brutalny napastnik zmieszał błoto z błotem, po czym udał się w stronę furtki ogrodowej. Błoto swym mętnym wzrokiem odprowadziło złoczyńcę, by chwilę potem zanurzyć się w marzeniach o lepszym jutrze.

Nie wiedział co go czeka za rogiem, dlatego postanowił go schować i nie dąć weń. Do środka kamienicy, prowadziły drzwi od windy wyrwane z któregoś bloku w Nowej Hucie, cały ten portal wiodący na klatkę wyglądał, jak połączenie kilku nie pasujących do siebie elementów z zestawów złóż to sam. Gdy był mały, ojciec mu ciągle powtarzał – zawsze przed wypiciem, odsączaj denaturat. W tej chwili ta wskazówka na nic mu nie była potrzebna. Wszedł do środka. Tynk posypał się ze ściany, okna zaczęły trzaskać, gdzieś w dali, na szczycie kopca Kościuszki zapiał wilk. Nie udało mu się zawyć, bo był stary i cierpiał na demencję. Pierwszy krok na schodach. Rozległo się głośne i potwornie przeraźliwe skrzypnięcie, prosto z kolana Sama. Oni już wiedzieli kto się zbliża.
- A może by tak uciec?
- Nie, jeszcze nie, niech nas zobaczy. Niech wie z kim ma do czynienia.
Szeptali na ostatnim piętrze, tajemniczy wrogowie, bo tylko wrogowie szeptają i są tajemniczy. Sam miał przed sobą trzy piętra do pokonania, co w jego wieku zakrawa na wyczyn, w końcu miał czterdzieści jeden lat i 15 kilo nadwagi. Mimo wszystko piął się ku górze, niczym słupki w latach świetności na Wall Street. Chcąc nie chcąc, pokonywał drogę na trzecie piętro, co zmuszało go zarazem do mijania kolejnych mieszkań lokatorów. W przeciętnym właścicielu kamienicy wywołuje to serie przyjemnych wspomnień o mieszkańcach, tymczasem w głowie Sama rozbrzmiewał głos podobny do brzęku monet, komentował – jedynka - tysiąc dwieście złoty plus vat, nie wliczając w to wywozu śmieci i prądu, dwójka – tysiąc sześćset złoty i dycha długu za wodę, trójka - zero złoty od mieszkańców, którzy znali go od dziecka. To niewielka cena w zamian za nie wyjawienie rodzinnych tajemnic i tu głos się załamał.
- Czasem kretyński jest ten mój wewnętrzny głos - powiedział Sam.
- Sam! Sam jesteś głupi – odpowiedział głos.
Nie chcąc się sprzeczać dalej, w milczeniu podążyli ku górze. W ciszy łamanej przez pioruny, wiertarki i trzaskającym oknom o framugi.
Ostatnie piętro, tuż przed strychem. To właśnie w tych mrocznych okolicznościach tajemniczy wrogowie postanowili się ujawnić, poczym przyjemnie gruchając wylecieli przez okno zostawiając po sobie kilka białych plam na schodach.
Ósemka, ten znaczek powinien być przewrócony, tak jak oznaczenie nieskończoności, to by bardziej przybliżyło poziom mej niechęci do przebywania w tym miejscu – pomyślał, po czym jak to miał w zwyczaju wszedł bez pukania. Podłoga rzuciła nieprzyjemne spojrzenie jego czarnym, zabłoconym butom, których tupot było słychać już od pierwszego piętra. Nic już biedaczki nie mogło uratować, Sam wyładował swój stres pozostawiając resztki przyniesionego błota. Z początku ciężko było się oswoić – wspomina podłoga w swych pamiętnikach. Lecz, jak się żyje z kimś przez kilka miesięcy, nie jestem w stanie nie polubić przybysza. Pewnie dlatego, już po kilku tygodniach wzięliśmy ślub. Wesele było skromne, na dziesięć i pół litra wódki jedynie trzeba było się złożyć.
Niestety pokryta rozciągniętą wykładziną, drewniana posadzka nie zdawała się wiedzieć o szczęśliwej, niedalekiej przyszłości i poziom testosteronu niewiadomo skąd wydobywany, w tej sytuacji mógł wywołać tylko nieprzyjemne skrzypnięcie. Sam zdawał się nie zważać na to. Gdy już był w środku, przystanął na chwilę, usłyszał martwą ciszę i przeraził się. W przedpokoju było ciemniej niż za dnia. Oślepiony, brakiem światła Sam wpadł na błyskotliwy pomysł, co rozjaśniło mu przez chwilę drogę do włącznika. Szybko i precyzyjnie nacisnął go, jego oczom ukazały się trupy. Dwie trupy komediantów, w milczeniu przygotowujących się do najbliższego występu. Patrzyli na Sama swym ociężałym od brytyjskiego humoru wzrokiem, on patrzył na nich wystraszony, nie wiedział co zrobić dlatego zaczął skakać.

- AAAAAAAA!!!! Rozległ się przerywający ciszę nocną krzyk.
- Co jest? Coś złego Ci się śniło?
- Tak, to chyba przez niestrawność, jutro Ci opowiem – dodało zatęchłe mleko wprost do spleśniałego sera. Całe to zamieszanie spłoszyło szczura myszkującego przy zaschniętym chlebie, bezwiednie leżącym w prawym górnym rogu kuchni.


Dawno temu napisane na spółę z Szymonem Ł.