wtorek, 29 listopada 2011

Z niemiecką bajką w tle

           Taki to już bez pomysłowy dzień. Z nikim nie podjąłem konstruktywnej rozmowy, nikogo nie zabiłem, ani nawet nie obraziłem, nic konkretnego nie przeczytałem, nawet nie było alkoholu w barku by zabić monotonię. Wstałem o 13 i do 17 to szukałem roboty to przeglądałem gazety internetowe. Znalazłem ofertę dla sekretarki, gdzie do CV trzeba zamieścić 5 zdjęć, mieć dobrą sylwetkę i koniecznie ciemne włosy Po piątej Agata wróciła z pracy, zjedliśmy nasz nudny obiad i ze znużeniem obejrzeliśmy kolejne odcinki Californication. Pierwszy, drugi, trzeci odcinek, Agu śpi - komputer wolny. Zabieram się do pisania. Od niechcenia osadzam litery w pasku adresu i drętwym kliknięciem w tochpada ładuje wszystkie możliwe strony po kolei w poszukiwaniu inspiracji. Wpadają pierwsze głupie pomysły:
- Gwałt dokonany na Indiane Jonsie przez Lucasa i Spilberga - stare i South Park mnie ubiegł.
- 10 ogromnych konstrukcji mogących uratować środowisko - nuda.
- O Kaczyńskim, Ziobrze i Sikorskim - wszyscy o tym gadają, to po co ja tam?

Nic, nic i jeszcze raz nic. Totalna pustka. Po 22 wyszedłem na spacer. Po drodze zastanawiałem się nad opisaniem tajemniczych historii Zakrzówka. Tego, że co chwila giną tam jakieś osoby i wyławiane są ciała ludzi zaginionych gdzieś po drugiej stronie Krakowa. Mój ciąg myślowy zaprowadza mnie do pomysłu na przypomnienie, że legenda o czarnoksiężniku Twardowskim została na początku zeszłego wieku przeniesiona ze skałek w parku na Podgórzu własnie na Zakrzówek. - nie to nie jest to o czym chciałbym pisać. Doszedłem do bulwarów wiślanych. Kolejna myśl zaczęła zaprzątać mi głowę - ilu ludzi byłoby potrzebnych aby wypić Wisłę, zakładając, że każdy ma do dyspozycji jedną szklankę wody. Ciekawe czy sami Chińczycy by wystarczyli? - To jakiś absurd! Po powrocie do domu znowu gazeta.pl, bbc.com, gizmodo.pl, io9.com, filmweb.pl, facebook.com - może on pomoże, czytam komentarze pod jakimiś bzdurnymi fotkami ale żadnego olśnienia. W końcu nic nie napisałem i zblazowany położyłem się spać mając nadzieję, że jutro coś wymyślę.

Na pocieszenie niemiecka bajka:



poniedziałek, 28 listopada 2011

O whisky i urzędnikach


           Jeden z tych dni gdy stałem za barem, jeden z tych tygodni w którym nie było klientów, jeden z miesięcy wakacyjnych. Ale oto od strony schodów słychać kroki. Spokojnie wyczekuję prawdy. Wchodzą dwaj rozchichotani ni to studenci, ni to absolwenci. Z manierami wartymi nie jednego dresa, ale ze słownictwem godnym studenta. Pewnie z AGH. Siadają przede mną. Pierwszy z nich zamawia jedno duże, nalewam. Drugi uważnie przygląda się części półki poświęconej Whisky i Whiskey. Pyta po ile Jim Beam czarny, a po ile biały, po ile Jack Daniels po ile każdy z dostępnych kolorów Johnego Walker. Myślę - facet się zna. Kolega zagaduje do niego:
- Stary! Nie wiedziałem, że lubisz whisky!
- Uwielbiam! Wiesz whisky moja żono i tak dalej. To najlepszy trunek na świecie...
przez kilka dłuższych chwil wychwala jakie to whisky nie jest wspaniałe. Zaczynam być dumny, że obsłużę kogoś kto ceni i szanuje ten alkohol. Po czym przychodzi do realizacji zamówienia.
- Poproszę czarnego Jim Beama z Colą
Magnum 44 niespokojnie zadrżało pod płaszczem, niewiele brakowało aby podnieść broń i wcisnąć lufę prosto w bluźniercze usta. Jeden pewny ruch cynglem załatwiłby sprawę: iglica uderza w spłonkę, tysięczne części sekundy dzielą nabój od jego czaszki. Z taką samą łatwością jak małe dziecko rozdmuchujące koronę dmuchawca, tak pocisk usuwa jego parszywą gębę. Czerwona plama na ścianie, kawał truchła pada na ziemię tańcząc przez chwilę w pośmiertnych konwulsjach. Między fragmentami czaszki a szkłem wije się upodlony drink. Tym razem gnojek miał szczęście. Moją uwagę przybił inny klient podchodzący do baru. Dupek zwiał, na długie godziny pozostawiając szkaradny niesmak.


Tego dnia, jak i przez kilka następnych cieszyłem się z powodu niewielkiej ilości klienteli. De facto wakacje były pod tym względem tragiczne. Wiele klubów w Krakowie zbankrutowało, albo dosłownie się zawaliło. Bardzo słaba frekwencja turystów odbiła się sporym echem po kieszeniach restauratorów i właścicieli knajp. W tym samym czasie Wydział informacji, turystyki i promocji miasta Krakowa dostaje prestiżową nagrodę za akcję promocyjną, której bohaterami były gołębie. Mimo iż do kasy miasta z turystyki wpłynęło o 600 mln zł. mniej niż w zeszłym roku urzędnicy poczuli się jakby im Bóg miał zaraz zrobić dobrze. Chwalą się na wzajem i wręczają dyplomy. Urocze kółko wzajemnej adoracji.

niedziela, 27 listopada 2011

The Maxx

Kiedyś na MTv... wiadomo. Wtedy też popularna stacja wyprodukowała kilka kreskówek, między innymi przygody dwóch debili o skretyniałym śmiechu, czyli powszechnie znane i lubiane Bevis and Butthead, ale mało kto ma pojęcie o istnieniu The Maxx - bajka noir dla dorosłych z czarnym jak smoła z dna piekielnego humorem. Zajebiste teksty, świetna fabuła i mroczna kreska.

Maxx jest typowym komiksowym wykolejeńcem. Ma popaprany umysł, tężyznę fizyczną większą niż u Pudziana, mieszka w kartonowym pudle, a jedyną osobą na której mu zależy to Julie Winters – jego opiekunka z pomocy społecznej. Maxx jak większość superbohaterów nosi kretyńską maskę, pod którą ukrywa swoją tożsamość. Przy okazji jest święcie przekonany o istnieniu Outbacku - drugiego świata, w którym Julie jest Lamparcią Królową, a on jej wiernym strażnikiem. I tak oto ratuje ją wielokrotnie z opresji, nie przejmując się brutalnością i rosnącą liczbą ofiar. Cała seria otoczona jest jazzem, plugawymi dowcipami i schizofreniczną atmosferą wprowadzaną przez tytułowego bohatera.
W pierwszych odcinkach pojawia się Mister Gone - zły czarnoksiężnik, który próbuje porwać, zgwałcić i zabić Julie, obojętnie w jakiej kolejności. Do dyspozycji ma bezmyślne istoty Isz. W miarę rozwoju akcji, ciężko powiedzieć co jest prawdziwe, a co nie. Czy wszystko dzieje się w głowie któregoś z bohaterów, czy może ten świat jest tak pojebany, że wszystko może się zdarzyć w dowolnej kompilacji. Na nieszczęście odcinek nr 13 jest ostatnim animowanym, resztę trzeba dopatrzyć i doczytać się w komiksie.


Na oficjalnej stronie MTv istnieje możliwość obejrzenia całego serialu, ale niestety jest on unable to users in your region, więc jak ktoś potrafi zmieniać IP to legalnie obejrzy, a jak ktoś nie umie, to zapraszam do mnie po cyfrową paczkę komiksu i filmu.






sobota, 26 listopada 2011

Okupacja Wall Street, czyli hamburgery walczą o swoje.

Przeciętny Amerykanin widziany oczami Polaka - głupkowaty misiek, zajadający kolejnego hamburgera w McDonaldzie i krzyczący God bless America w chwili gdy widzi jak Bruce Willis detonuje się wraz z asteroidą. Po zakończeniu show spokojnie wraca do domu i molestuje swego ptaka wpatrując się w plakat Marylin Monroe.
Ze zgnuśniałego narodu jak feniks odradza się młode społeczeństwo walczące z tajemniczym jedno procentowym uzurpatorem. Private Kowalsky właśnie przyszedł na odprawę. Na scenę wchodzi Paton i na tle powiewającej flagi ogłasza:
W Egipcie i Tunezji wybuchły zamieszki. Tym biednym ludziom brakuje pracy, chleba, żyją w ciągłym strachu. W końcu ruszyli całym narodem by sięgnąć po demokrację. Będę z wami szczery. Jak wiadomo mamy recesję. Czas najwyższy znaleźć kozła ofiarnego, a kto jest winien tego, że przeciętny Amerykanin jest biedny i ledwo go stać na najnowszego iPoda? No pytam kto? Powiem wam kto - Wall Street! Dlatego dziś, to jest 17 września roku pańskiego 2011 ogłaszam wojnę przeciw międzynarodowym korporacjom i bankom stojącym nad demokracją!

I tak dalej i tak dalej. Paplanina nie mająca końca. Teraz wrogiem nr. 1 neohipisowskiej młodzieży nie jest prezydent, ani CIA, ani nawet KGB. Tym razem w imię dobra pragną obalić najbogatszych, by ci rozdali pieniądze ludowi. Zmasowana fala zombie, która zamiast dobierać się do mózgów woła KASA! Już widzę, jak Donald Trump w epicki sposób, mając jedynie shootgana i kilka ostatnich nabojów odpiera falę nieumarłych spod swojej wieży.


Mając pełną wojen krótką historię narodu, łatwo zapominieć niektóre fakty. Ci sami multimiliarderzy, właściciele banków i korporacji spowodowali, że Ameryka była mocarstwem. Jakoś hamburgerom nie przeszkadzało, gdy Stany Zjednoczone finansowały Hitlera i przez to wyszły z ogromnego kryzysu. Rockefeller ściśle współpracował z IG Farben (to oni zaopatrywali Auschwitz w Cylkon B).


piątek, 25 listopada 2011

Deski i dywan

Dzisiaj trochę z serii gotuj z Kornelem.
Jak wiadomo, albo i nie moje programy kulinarne słyną z roztopionych do połowy czajników elektrycznych, spaghetti z mielonką, którą nawet pies nie chciał zjeść i jedno z największych dzieł, przy pomocy asystentów - palone zabawki nad palnikiem. Dzisiaj omówimy przygotowywanie śmierdzącego dywanu. Co będzie Ci potrzebne:

- kubek herbaty z miodem i cytryną
- kilogram laptopa
- 4 metry kabla wystającego ze ściany
- łyżkę stołową płynu do mycia naczyń
- żelazko
- dywan
- gąbkę

Najpierw bierzemy herbatę, stawiamy ją na stole obok podpiętego kablem do internetu laptopa. Następnie wygodnie siadamy, podnosimy laptopa tak aby kabel zahaczył o kubek z gorącą herbatą i efektownie zrzucił go na dywan. Teraz przychodzi najgorszy moment. Czasami w takich sytuacjach:
a)twoja kobieta jest w pobliżu
b)nie ma jej (w takim wypadku zaparzyć jeszcze raz herbatę, a morką plamę zostawić w spokoju)

Rozwijając sytuację a). Nie należy zważać na wszelkie przejawy agresji słownej, ani na teksty typu "musisz to zetrzeć, bo zalęgną się mrówki". Prawda, coś takiego może wybić z rytmu, ale pamiętajmy, że jest listopad. Co najlepiej w tej chwili zrobić. Umyć dywan, by mieć święty spokój. Bierzemy teraz mokry dywan, gąbkę, płyn do mycia naczyń, po czym mieszamy wszystkie składniki ze sobą. Gdy z dywanu zacznie schodzić piana i sam będzie czystszy niżeli kiedykolwiek był, przechodzimy do wypiekania. Są dwie szkoły wypiekania (tudzież suszenia) dywanów, my się posłużymy tą drugą. Nagrzane żelazko przykładamy do dywanu, rozkoszujemy się syczeniem wody i smrodem który zalega w całym mieszkaniu.

Gotowy produkt, pakujemy i wysyłamy.


A teraz zupełnie z innej beczki. Niby pięć desek a takie kłopoty potrafi sprawić. No, ale nie do mnie należy rozwodzenie się nad tym problem, ja tylko pomagałem i nawet utrwaliłem jako materiał filmowy. Pierwszy od dawien dawna.




I na koniec: http://www.youtube.com/watch?v=1U15U3IEBxA

czwartek, 24 listopada 2011

60 euro

Termometr* w mieszkaniu pokazuje 14 stopni. Wchodzę do łazienki, ogarnia mnie fala zimna. Zgodnie ze słowami zza grobu, wykrzyczanymi gdzieś tam w czwartej alejce na prawo od krzyża, ze słowami-reliktami wyrwanymi ze Skarżyska, mówię do siebie - komandosi nie pękają. Rozebrany do naga i dygocący wbiłem się do kabiny. Prysznic na szczęście wypluł ciepłą wodę. Kubek, szczotka i niebieska pasta na noc (mam dwie, ta druga pomarańczowa do użytku dziennego). Teraz najgorsze. Opary ciepła opadają, a ja nie zabrałem piżamy, została na antresoli. Trudna misja, ale wykonalna. Czuję oblodzone kafelki w kuchni, wchodzę na zamarznięte deski w pokoju, chwila relaksu na dywanie i alleluja! Agata zrzuciła mi piżamę na kanapę. Z odmrożonymi stopami udało mi się ubrać i zasiąść do pisania.

Chciałem napisać o swoich snach, ale kto chce to czytać? Nawet ja bym ominął linijki z takimi zapisami.




* - termometrem są drgawki Agaty, intensywność ich pokazuje jaka temperatura panuje w pomieszczeniu.

wtorek, 22 listopada 2011

Bez tytułu #1

Znowu listopad i znowu próbuję wrócić do pisania bloga. Liczę, że tym razem skutecznie, ale za każdym razem liczę na to. Coś pisanie dzisiaj troszeczkę boli, bardzo zły symptom. Mam dwa opowiadania do dokończenia, jedno na 25-ego tego miesiąca, drugie bez terminu, ale z niecierpliwością wyczekiwane przez znajomych, a przede wszystkim Agatę. Mam nadzieję, że dobry sen, a nazajutrz kubki wypełnione kawą przywrócą formę umysłową i przekażą mym rozdygotanym palcom trochę więcej szału literackiego... ach, jak ja uwielbiam moje porównania!
Z lewej strony cieszą się i w swej radości mnie molestują by dopisać żuczka! <--no br="" pisz="" to="">
Na zakończenie anegdotka:

Byliśmy trochę... no nie trochę to była impreza z okazji rocznicy. Jeszcze raz. Byliśmy pijani (bardzo?), zrobiłem Agacie herbatę, podaję ją.
&nbsp A: Nie chcę...
&nbsp K: Na pewno?
&nbsp A: Ale wciąż musisz sprawdzić ten numer...
W tym momencie zaczynam się śmiać, zdezorientowana Agata otwiera oczy.
&nbsp A: Co?
&nbsp K: Jaki numer?
Na chwilę zawiesza się.
&nbsp A: No dla pewności.
&nbsp K: Kocham cię.
&nbsp A: Ja ciebie też... dlaczego się śmiejesz?
&nbsp K: Nie chcesz herbaty?
&nbsp A: Chcę.
Podaję herbatę, Agata nie reaguje, zasnęła. Przewraca się na drugi bok i milczy przez resztę nocy.