czwartek, 24 listopada 2011

60 euro

Termometr* w mieszkaniu pokazuje 14 stopni. Wchodzę do łazienki, ogarnia mnie fala zimna. Zgodnie ze słowami zza grobu, wykrzyczanymi gdzieś tam w czwartej alejce na prawo od krzyża, ze słowami-reliktami wyrwanymi ze Skarżyska, mówię do siebie - komandosi nie pękają. Rozebrany do naga i dygocący wbiłem się do kabiny. Prysznic na szczęście wypluł ciepłą wodę. Kubek, szczotka i niebieska pasta na noc (mam dwie, ta druga pomarańczowa do użytku dziennego). Teraz najgorsze. Opary ciepła opadają, a ja nie zabrałem piżamy, została na antresoli. Trudna misja, ale wykonalna. Czuję oblodzone kafelki w kuchni, wchodzę na zamarznięte deski w pokoju, chwila relaksu na dywanie i alleluja! Agata zrzuciła mi piżamę na kanapę. Z odmrożonymi stopami udało mi się ubrać i zasiąść do pisania.

Chciałem napisać o swoich snach, ale kto chce to czytać? Nawet ja bym ominął linijki z takimi zapisami.




* - termometrem są drgawki Agaty, intensywność ich pokazuje jaka temperatura panuje w pomieszczeniu.