czwartek, 8 sierpnia 2013

Jagacon 2013


      Czasami bywa tak, że człowiek budzi się rano na kacu. Tak jak tydzień wcześniej. Piątkowy grill i piwo i wódka i znajomi i do piątej rano! Przychodzi sobota, a tu na rower cię wsadzają. Upał, głowa boli, chce się rzygać, ale bez przebaczenia! Nad zalew! Zaczerpnąć kąpieli! Puki wakacje! Ciężko było, ale wykonalne. Czasami też bywa tak, że się śpi po czternaście godzin - tak jak spałem z niedzieli na poniedziałek, zaraz po konwencie. Czasami też bywa i tak, że budzi cię telefon od Reuta z pytaniem czy faktycznie jadę na Jagacon? Co miałem zrobić? Pojechałem! 

       Ostatnie grosze w kieszeni, w drugiej do połowy naładowany telefon. W dłoni, uzbrojony jak w miecz o jakości godnej papieru toaletowego - kamera. Suchedniów zaraz obok, ale rodzeństwo sprytnie wykorzystując swojego rodziciela, zabiera mu kluczyki, samochód i jego samego, aby nas podwiózł!
    Po przeszukaniu całego Suchedniowa w końcu udało nam się trafić na miejsce. Urocze małe technikum z pisuarami na poziomie kostek! W momencie kiedy Reuty zajmują stanowiska noclegowe, ja odpalam  nagrywanie.



      Oczywiście, krótki film nie potrafi opowiedzieć tego jak było na prawdę. Ja chyba też tego nie potrafię z niewielu, ale za to, z kilku mocnych powodów. Po pierwsze, to działo się już kilka dni temu, a ostatnio coś słabo z moją pamięcią. Po drugie, prawda jest smutna i szara (pojechali, wygrali, pograli, wypili i wrócili), a ja tylko kłamać i koloryzować umiem. I po ostatnie, żadna z cosplayowych czarownic nie pokazała cycków! Chociaż... (po pierwsze)' te kilka dni nie zatarły wszystkiego. (po drugie)' Coś się tam jednak działo - w końcu Agnieszka w porywie śmiechu zachwiała się i wypadła przez okno! Całe szczęście, że to parter! (i po ostatnie)' Wracając do cosplayowych piersi... dzięki niebiosom istnieje internet, tam jest ich dużo! Nie zostaje mi nic innego jak napisać dalszą część historii.

      Zaraz po zakwaterowaniu, sprawdziliśmy plan zajęć. Nie wiedzieć czemu jednogłośnie ustaliliśmy, że idziemy na konkurs z wiedzy o literaturze fantasy i science fiction. Nie bierzcie nas przypadkiem za jakiś inteligentów, co czytają książki! O nie! My tylko chcieli pójść i popatrzeć jacy to ludzie mądrzy są i oczytani. Wyjąć pompony i kibicować. Niestety, pan prowadzący konkurs zwerbował nas, a my posłuszne cielaki poszliśmy na rzeź! Pytania leciały jak grad strzał na dzielnych spartan, broniących się w Termopilach! Tak samo jak i greccy herosi i myśmy ulegli. Mimo iż trzecie miejsce brzmi dumnie, tak już trochę mniej brzmi trzecie, a zarazem ostatnie! Z nowym doświadczeniem i wygraną książką ("Antylód", Stephen Baxter), dla ułaskawienia nadszarpniętych nerwów i zlasowania tych szarych komórek, których trzeba było użyć udaliśmy się na piwo. 
Sklep jak to sklep w małym mieście, bądź częściej na wsiach się takie zdarzają. Zamieszkały przez tubylców-pijaczków, pruderyjnie łypiących na każdą młodą dziewczynę wchodzącą do sklepu!
- A to taka młoda, śliczna dziewczyna i piwo pije?
- A co to za chopoki co nie płacą za zakupy damie?
- A dfeofh dsoh djohhhhhhfff (ten ja, już widać pijany)
Konsumpcja była szybsza niż skonsumowanie związku młodego małżeństwa dziewicy i prawiczka! Oczarowani chmielem i bąbelkami ruszyliśmy dalej. Nastał czas prelekcji! Na wstępnie kilka słów o bizarro i facecie co gwałcił się martwym drobiem, niezłe, nie powiem, ale kolejny wykład był lepszy! Historia powstania i rozwijania się cRPG. Fajnie, fajnie, przyjemnie, ale szkoda, że tak krótko. Z tą chwilą przyszedł czas na kolejne piwo. Znów do sklepu, potem na krawężnik i do dna!
Wróciliśmy w sam raz na ogłoszenie wyniku na strój czarownicy. Moim skromnym oczom najbardziej się podobał strój czarownicy z epoki pary, ale to tylko moje skromne zdanie, mej nad wyraz skromnej osoby. Zaczęło zmierzchać.
Teraz przyszedł czas na gry, Neuroshima Hex na pierwszy ogień. Jak to Agnieszka pięknie wyjaśnia zasady - wybiera się frakcję, buduje bazę i stara się zniszczyć przeciwnika zanim to on ciebie zniszczy. Podczas drugiej rozgrywki padło światło, ale to nie przeszkodziło w graniu dalej. Z pomocą przyszli organizatorzy i ich świeczki. W pierwszym rozdaniu wygrała Agnieszka, w drugim Michał, na trzecie nie było czasu, zamiast trzeciego poszliśmy (tak dla odmiany) na piwo!
Piwnych podróży na stację, w samych ciemnościach, nie ma co opisywać. Podróż była tak samo nudna jak nasze późniejsze hejterskie rozmowy o świecie, o znajomych i o nieznajomych. 
Ostatnio w jakimś mądrym miejscu wyczytałem, że piwo zawiera składniki pobudzające apetyt, więc nic dziwnego, że zgłodnieliśmy. 
Teraz przyszła kolej na czarną kartę na łamach historii, czarną jak smoła z dna piekielnego! Zamówiliśmy pizzę. Używając pięknego słowa, zasłyszanego daleko w przeszłości, w jednej z Krakowskich uliczek - ale nas ożydzili! W końcu co za człowiek bierze 8zł za dowóz i 1,50 za sos! Prawie dycha drożej! Nic to, już tam nie kupimy więcej!
Posileni, pełni werwy, zintegrowaliśmy się z resztą konwentowiczów i cała noc przegraliśmy w mafię. Całą? Nie! Przyszła i godzina na nas. Aga padła na materac, Michał na ławkę szkolną, a ja usiadłem obok i pilnując ich, zacząłem czytać. Przez chwilę poczułem się jak cieć chroniący antyków. Zabytkiem okazał się Reut, w momencie gdy grono rozwrzeszczanych nastolatek postanowiło zrobić sobie z nim zdjęcia "bo wygląda jak Syriusz z Harrego Pottera!" - krzyczały, "czy możemy?" - jasne, czemu nie, myślę, że Michał nie ma nic przeciwko! Ciekawe czy miał? I ciekawe czy wie o tym?

    Nawet nie wiem jak szybko minął następny dzień. Na start mocna kawa, prelekcje o RPGach kartkowych, telefon od Marcina.
- Cześć brat, ja z Basią właśnie przyjechaliśmy do Suchedniowa, gdzie ten konwent?
- Idź jak na Berezów!
- Ale to w prawo, czy w lewo?
- A gdzie jesteś?
- Na stacji!
- no to idź w stronę Berezowa!
- Ok.
Wyszedłem po nieboraczka. We trójkę wróciliśmy, przychodząc w samą porę, w porę mojej chwały! Konkurs filmowy! Mimo iż konkurencja okazała się całkiem mocna, nie wystraszyłem się! Stoczyliśmy bój! Ach! Co to była za bitwa! Kronikarze opisywali ją w ten sposób: "Zali nigdy, tyle piękna, trudu, rywalizacji i wspaniałości w jednym pojedynku, żaden mąż nie widział!". Wygrałem! Złoty wieniec ukoronował mą skroń, a dwa bilety do kina, gra Mafia i film "Nieustraszeni Pogromcy Wampirów", moją kieszeń. Niedługo potem wróciliśmy do Skarżyska.