poniedziałek, 28 listopada 2011

O whisky i urzędnikach


           Jeden z tych dni gdy stałem za barem, jeden z tych tygodni w którym nie było klientów, jeden z miesięcy wakacyjnych. Ale oto od strony schodów słychać kroki. Spokojnie wyczekuję prawdy. Wchodzą dwaj rozchichotani ni to studenci, ni to absolwenci. Z manierami wartymi nie jednego dresa, ale ze słownictwem godnym studenta. Pewnie z AGH. Siadają przede mną. Pierwszy z nich zamawia jedno duże, nalewam. Drugi uważnie przygląda się części półki poświęconej Whisky i Whiskey. Pyta po ile Jim Beam czarny, a po ile biały, po ile Jack Daniels po ile każdy z dostępnych kolorów Johnego Walker. Myślę - facet się zna. Kolega zagaduje do niego:
- Stary! Nie wiedziałem, że lubisz whisky!
- Uwielbiam! Wiesz whisky moja żono i tak dalej. To najlepszy trunek na świecie...
przez kilka dłuższych chwil wychwala jakie to whisky nie jest wspaniałe. Zaczynam być dumny, że obsłużę kogoś kto ceni i szanuje ten alkohol. Po czym przychodzi do realizacji zamówienia.
- Poproszę czarnego Jim Beama z Colą
Magnum 44 niespokojnie zadrżało pod płaszczem, niewiele brakowało aby podnieść broń i wcisnąć lufę prosto w bluźniercze usta. Jeden pewny ruch cynglem załatwiłby sprawę: iglica uderza w spłonkę, tysięczne części sekundy dzielą nabój od jego czaszki. Z taką samą łatwością jak małe dziecko rozdmuchujące koronę dmuchawca, tak pocisk usuwa jego parszywą gębę. Czerwona plama na ścianie, kawał truchła pada na ziemię tańcząc przez chwilę w pośmiertnych konwulsjach. Między fragmentami czaszki a szkłem wije się upodlony drink. Tym razem gnojek miał szczęście. Moją uwagę przybił inny klient podchodzący do baru. Dupek zwiał, na długie godziny pozostawiając szkaradny niesmak.


Tego dnia, jak i przez kilka następnych cieszyłem się z powodu niewielkiej ilości klienteli. De facto wakacje były pod tym względem tragiczne. Wiele klubów w Krakowie zbankrutowało, albo dosłownie się zawaliło. Bardzo słaba frekwencja turystów odbiła się sporym echem po kieszeniach restauratorów i właścicieli knajp. W tym samym czasie Wydział informacji, turystyki i promocji miasta Krakowa dostaje prestiżową nagrodę za akcję promocyjną, której bohaterami były gołębie. Mimo iż do kasy miasta z turystyki wpłynęło o 600 mln zł. mniej niż w zeszłym roku urzędnicy poczuli się jakby im Bóg miał zaraz zrobić dobrze. Chwalą się na wzajem i wręczają dyplomy. Urocze kółko wzajemnej adoracji.