poniedziałek, 5 grudnia 2011

Anglizacja




   Kilkaset lat temu nijaki Rej(man*) pisał "Polacy nie gęsi, ołpen spejsa nie mają tylko go otwartą przestrzenią nazywają...", a może to było "Kurwa mać! Mówcie po polsku!". Co ciekawe jeden z potomków poety pełnił funkcję Amerykańskiego ambasadora w Polsce, zmarł był w 2009, ale to tak na marginesie. Wracając do angielskojęzycznej nomenklatury, która niczym HIV w Afryce rozprzestrzenia się po naszym biednym kraju. Pomyśleć, że przez tyle lat udało nam się uniknąć rusyfikacji i germanizacji. Jak to się stało, że dziś podczas pierwszego dnia szkolenia dowiaduje się, że na przełożonego mam mówić team leader, na miejsce pracy open space, po robocie mogę mieć meetingi, a moją posadą jest call center. Nie to, żebym był jakimś wybitnym polonistą, wręcz na odwrót. Prawda, posiadam pewien dar językowy, ale to tylko nieliczne mogą potwierdzić. 
Mimo wszystko, żyję w tym kraju, mówię i myślę po polsku. Redagując blog staram się patrzeć w słownik, w książkach szukać ciekawych sformułowań i ubarwiać tekst wszelakimi synonimami. Przez dziwne i niepotrzebne zapożyczenia, ani nie popiszę się erudycją, ani nie poczytam Keatsa w oryginale. Więc po co one? Ano - bo wszystko co zza zachodniej granicy jest lepsze. Nic dziwnego, że najpierw trzeba tam zdobyć sławę, aby uznali artystę w kraju. Prostym przykładem będzie Polański. Nakręcił "Nóż w wodzie", polscy krytycy nie zostawili na nim suchej nitki. Dwa lata później, kiedy pomieszkiwał we Francji, dostał nominację do Oscara. Nagle ni z gruchy ni z pietruchy okazało się jakiego to mamy genialnego reżysera. Przykłady można mnożyć, potęgować i silniować(silnić?). Ażeby już nie narzekać, naprawdę lubię język angielski, więc ku pokrzepieniu serc:

   


*przypis autora 

PS Obrazek z ostatniego posta idealnie przedstawia ostatnie dwa dni. Było pięknie upojnie. Do tej pory nie wiem co miałem na myśli pisząc tamten tekst. K.

PPS Chyba mnie choroba jakaś bierze. K.