sobota, 30 października 2010

Nastąpił nagły filmów brak

„Przyjdź po Olgę, bo źle się czuje” . No to przyszedłem, witam się z tymi z którymi mam się witać. A tu burda, lecą szklanki, lecą bluzgi i koszulki. Pod knajpą nie załatwią tego, bo jeden się boi, a w środku zgrywa chojraka i niszczy wystawę barową. A tak… miałem przyjść po Olę, lecz jej nie ma. Wedle zeznań rudej świadczyni, śwadomówki, świadkowej (?) wyszła już do domu. Szkoda, omija mnie impreza i wracam… chociaż może i lepiej, że omija, w końcu halloween. Do dziś nie potrafię zrozumieć, po cholerę u nas to święto? Skoro najpierw większość polaków się chwali, jacy to z nas twardziele i ile możemy wypić, a potem przebierają się i myślą, że są zabawni prosząc o cukierka. Zamiast pójść i starym, dobrym zwyczajem zorganizować dziady. Pieprzone niszczenie kultury! Ale co ja się wkurzam, podobno jako człowiek niewierzący nie powinienem. W końcu tradycja i kultura, to tylko przeszłość.
W połowie mostu Dębnickiego spotkałem Olę. Zakupy, dom. Teraz już śpi. Wróciła Ania, zostawiła na podłodze watę, zmieniła wygląd, zadzwonił telefon i wyszła zmywając paznokcie. Z dziesięcioma minutami to nie miało nic wspólnego, ale tych na dole pozostawiła w błogim przeświadczeniu swej szybkości.

Nie jest tak, że żyję tylko nocą. Za dnia też wiele potrafi się wydarzyć – pozmywałem naczynia, zrobiłem najlepszy sos z koncentratu pomidorowego jaki tylko istnieje, no i pograłem na perkusji! W nocy śnił mi się pomidor w pomarańczowych, przeciwsłonecznych okularach, doglądający plantację winogron, obudziłem się z krzykiem o 14. – Wspaniały, wyczerpujący opis całego dnia!